wtorek, listopada 11, 2008

Polska polityka zagraniczna juz dawno nie stala na tak olsniewajaco wysokim poziomie, a nasz kraj nie odnosil na arenie miedzynarodowej rownie spektakularnych sukcesow odkiedy dziadkowie najstarszych gorali skakali z dywanu na podloge. Nie dosc, ze najznamienitsi dygnitarze, przywodcy swiatowi i inne koronowane prezydenckim zaproszeniem glowy tlumnie zjechali do Warszawy na najwieksza impreze od upadku Love Parade, nie dosc, ze Unia Europejska stanela murem za polska polityka twardej reki z batem wobec krnabrnej Rosji (a prezydent Saakaszwili wcale nie okazal sie typowym, postkomunistycznym, zamordystycznym satrapa), i nie dosc, ze za sprawa oswieconego posla Gorskiego caly swiat wie i z napieciem slucha, jaka jest przyszlosc cywilizacji bialego czlowieka, to jeszcze ow nie do konca uczlowieczony amerykanski prezydent, no po prostu je nam z reki jako ten fiord.

Osobiscie, co tu duzo mowic, jestem pod wrazeniem dotychczasowej, jakze powsciagliwej, polityki zagranicznej prezydenta Obamy. To prawda, ze jeszcze nie objal pelni urzedu, ale na ile da sie wnioskowac na podstawie dotychcasowych zapowiedzi, wszystko wydaje sie podazac w nad wyraz rozsadnym kierunku. Zwlaszcza na froncie europejskim, ktory mnie osobiscie, jako ta rozchelstana koszula, interesuje najbardziej. Przyznam sie szczerze, ze zupelnie mi impotenci, czy Polacy udajacy sie do US of A w dalszym ciagu beda musieli sie starac o wizy, czy nie. In the long run, bowiem, wiecej zyskamy na rozsadnej polityce USA wobec Rosji, niz na tym, czy Kacprowi Chlebus-Gasiennicy bedzie latwiej odwiedzic szwagra w Czikago. 
Dziwi mnie i nieco przeraza, ze w ogole znajduja sie w Polsce osoby, ktore wyrazaja jakiekolwiek poparcie dla tarczy antyrakietowej - pomyslu, ktory smierdzi na wiorste zlymi wspomnieniami z Zatoki Swin. Pomyslu, ktory ze strony polskiej obawiam sie, ma na celu jedynie zagranie Rosji na nosie. Bo nie jestem sobie w stanie wyobrazic innego dla tych wyrzutni zastosowania. Zbroimy sie, bo wojna idzie? Nie trzeba wiec bylo kupowac przerdzewialych F-16 w pierwszej kolejnosci...

Zeby nie bylo watpliwosci - nie mowie tego z pozycji 'oj, lepiej nie draznic misia...', bo to, co na Kremlu sadza o polskiej polityce zagranicznej interesuje mnie jeszcze mniej, niz dieta psa prezydenta. Niemniej pakowanie sie w inicjatywy pokroju tarczy sa niczym wiecej, jak niezwykle kosztownym sposobem na wyrazenie postawy: na zlosc mamie odmroze sobie uszy. 
I jesli nawet mialoby sie okazac, ze to sam Obama osobiscie i na sile bedzie nam musial wcisnac na ten uparty, polski leb nauszniczki, to chwala Mu za to! Chocby posel Gorski nie wiem jak tupal przy tym nozkami...

środa, listopada 05, 2008

We're all living in America, America, America...

Mamy nowego prezydenta.

Hm... No wlasnie, mamy? Glosy ze wszystkich stron (medialnych, ale i w prywatnych rozmowach) wydaja sie przescigac orkiestre z szybkoscia poranka po sledziu w oleju zapitym Mazowszanka. Strumien pod cisnieniem i jednokierunkowy. 'Najwazniejszy czlowiek na swiecie' slysze juz tak czesto, ze naprawde strach otworzyc puszke paprykarzu. I tylko sam zainteresowany jakis taki cichutki... Z uporem godnym lepszej sprawy (?) trwa przy tych swoich reformach wewnetrznych, zmianach, zmianach, zmianach... Nie wygraza kulakiem Talibom, Osamie, sierotom po Saddamie. Nie krzyczy w slad za McCainem, ze pozamyka granice. Nie kreuje urojonych wrogow, zeby ulatwic sobie zadanie rzadzenia zastraszonym narodem. I, szczerze powiedziawszy, az chce sie mu wierzyc.

Owszem, nie zostal wybrany jednomyslnie, owszem, bedzie sie musial zmagac z bardzo gleboko zakorzeniona niechecia, rowniez z powodow rasowych. Niemniej, jest ogromna szansa na to, ze Obama okaze sie prezydentem, jakiego Ameryce w tej chwili potrzeba najbardziej - mlodym, nieskazonym establishmentem, myslacym w kompletnie odmiennych kategoriach, niz dotychczasowa administracja. Pozostaje tylko poczekac i zobaczyc, czy sama Ameryka okaze sie na takiego prezydenta gotowa. Oby. Bylaby to znakomita wiadomosc dla nas wszystkich.