środa, czerwca 06, 2007

stand by me

Odkad dowiedzialem sie, ze miszkam w kraju, w ktorym sluzba zdrowia (ogolem) jest, mowiac wprost brudna, niechlujna i niehigieniczna (podobno daleko w tyle nawet za TAKIMI krajami - jak podawala niedowierzajaco prasa - jak Polska, czy Wegry), a dzieciom zyje sie na szarym koncu skali szczesliwosci (oba badania dotyczyly krajow UE) z wieksza uwaga przygladam sie objawianym tu i owdzie badaniom. Niedawno natrafilem na kolejne, ktorego wyniki przykuly moja uwage. Jego przedmiotem byli przyjaciele.
A-ha. Serio serio.
Okazalo sie, ze nie tylko ktos jeszcze pamieta takie slowo, ale w dodatku traktuje je powaznie. I faktycznie, nie ma powodow do dowcipkowania, a juz szczegolnie w obliczu wynikow. Badanie bylo, w istocie, banalnie proste. Grupe 700 szesnastolatkow zapytano, czy maja przyjaciol. Nie kolegow, kolezanki, kumpli i tak dalej, ale prawdziwych przyjaciol, takich, ktorym mozna zaufac.

Niektorzy mieli.

Ba! Zdecydowana wiekszosc dzisiejszych nastolatkow (no dobrze, ubieglorocznych) ma przynajmniej jednego prawdziwego przyjaciela. Niepokojace jest dopiero zestawienie tych wynikow z wynikami identycznego badania przeprowadzonego w 1986 roku, rowno dwadziescia lat wczesniej. Otoz przez te dwadziescia lat odsetek nastolatkow, ktorzy nie przyznaja sie do posiadania prawdziwego przyjaciela od serca wzrosl z 13% do 18%.
Moze jeszcze nie panika, ale nie jest to dobra tendencja. Na pewno nie.
Latwo tu tez o pochopne wnioski.

W pierwszej chwili sam zlapalem sie na tym, ze kiwam glowa nad kondycja dzisiejszych gowniarzy. Ze juz nawet w pilke nie chca grac, nie mowiac o pikutach, ze telewizja, internet i konsole zjadaja ich nawet bez przezuwania. Ze tak im latwiej, ze to przez lenistwo sie tak oglupiaja i tucza czipsami. No, moze troche tez, jednak chyba nie przede wszystkim. Znalazlem bowiem dwa fragmenty, ktore nie do konca chcialy do tego modelu pasowac.


Submissions to the inquiry by children, published today along with other evidence of friendship, also reveal they rated friends more highly than any other factor when asked what makes a good childhood, and were deeply concerned about bullying.
oraz
Children wanted to be able to spend time with their friends, and regarded them as an important source of support.


Czyli, ze co? Ze ona, ta cala zdemoralizowana od kolyski dzieciarnia wcale nie chce telewizji, internetu i plejstejszyn? Ze zamiast tego woleliby (tak sami z siebie) isc z kumplem pluc i lapac? No, kto wie... Moze i tak. I jesli bylaby to prawda, przynajmniej do pewnego stopnia, bo nie sadze, zeby godziny spedzone przed ekranem sprawialy mlodziakom rzeczywiscie taki potworny bol, to jednak widac, ze przynajmniej sa swiadomi tego, iz cos im umyka, ze istnieje jakis realny, namacalny swiat poza pokojem telewizyjnym (a gdzie tam! przeciez dzieci maja dzis swoje wlasne pokoje i swoje wlasne telewizory...), ktory na dodatek niesie ze soba jakies wartosci. Niemniej, widac w miare wyraznie, ze to zamkniecie w czterech scianach w towarzystwie telewizora i komputera nie wynika tak jednoznacznie z faktu, ze to gowniarzom sie juz nie chce ganiac za pilka, bo prosciej i wygodniej jest obrastac w domu tluszczem. Nie zapominajmy, kto im kupuje konsole i gry, kto juz w wieku dwoch lat (znam i taki przypadek osobiscie) oddaje dziecko pod opieke telewizorowi na kilka godzin dziennie, kto wreszcie, buduje ich swiatopoglad swoim wlasnym przykladem i objasnianiem zycia.
Odpowiedz jest absolutnie oczywista i nie do tego zmierzam. Zastanawia mnie, natomiast, cos zupelnie innego.

Kiedy ja bylem malym gowniarzem pamietam, ze moi rodzice zachecali mnie do tego, aby miec przyjaciol, uczyli jak samemu byc dla kogos przyjacielem i jak traktowac ludzi, ktorzy wydaja sie byc dla mnie specjalni, wyjatkowi. Nigdy nie mialem problemow ze spedzaniem czasu po szkole z kumplami z klasy, czy z podworka, w lecie na dworzu, w zimie, odwiedzajac sie wzajemnie. Niektorzy z nich pozostali tylko kumplami, niektorzy odegrali wazna role w moim zyciu wlasnie w okresie nastoletnim, kiedy podobne relacje zaczynaja byc naprawde wazne i wyjatkowe, z niektorymi jestem w kontakcie do dzis, choc moze juz nie az tak zazylym. W miedzyczasie poznalem nowych ludzi, ktorzy stali sie moimi przyjaciolmi. Takimi prawdziwymi, niepodwazalnymi. A to wszystko zostalo zbudowane na tym, czego nauczono mnie w domu. Przypuszczam, ze nie jestem jedyny. I zastanawiam sie teraz, co sie stalo z nami takiego, ze swiadomie, lub nie, odmawiamy tego samego naszym dzieciom? Skoro wszyscy pamietamy ile dla nas znaczyli nasi pierwsi prawdziwi przyjaciele (na cale zycie, ma sie rozumiec), czemu nie potrafimy, czy moze nie chcemy (a moze nie chce nam sie?) dac tego samego naszym dzieciom?

Bo, jak pokazuje przytoczone na wstepie badanie, one wcale nie daly sie oszukac telewizorem. I doskonale wiedza, ze czegos im w zyciu brakuje.