piątek, kwietnia 25, 2008

stefan

Pomarszczona skora
i wygiety kark
kiedy sie urodzil
nie mial wiele szans...


Jak to w zyciu. Niektorzy juz sie tacy rodza. A niektorzy nie. I z pewnoscia mieliby mozliwosc swiadomego wyboru, gdyby dane im bylo dorosnac do odpowiedniego wieku. O nie, nie, nie! Nie bede tu biadolil nad duszyczkami przedwczesnie zabranymi z tego swiata. Bede biadolil nad dzuszyczkami, ktore mialy mniej szczescia i trafily na rodzicow, ktorzy wiedza lepiej.

Bywaja rozne przypadki. Te mniej grozne, kiedy rodzice wiedza lepiej, co dziecku ma smakowac oraz te wolajace o pomste do nieba i paczke naboi, kiedy rodzice wiedza lepiej, co dziecko chce/bedzie chcialo robic w zyciu, nawet jesli w tej chwili ma piec lat i najbardziej ze wszystkiego chcialoby byc po prostu dzieckiem. Ale zeby tak nie teoretyzowac, przytocze przyklad. Swiezutki, z ubieglego tygodnia. Telewizja nadala (i o czym ja bym bez tej telewizji pisal...) dokument o nowym, bijacym w Englandzie wszelkie rekordy popularnosci, sporcie - dzieciecym kickboxingu. polega to ni mniej, ni wiecej na tym, ze rodzice wystawiaja dzieci, nawet piecioletnie, do walk na ringu, gdzie dzieciarnia oklada sie piesciami, kopie, tlucze bez opamietania, bo... zwyczajnie nie maja wyboru. Robia to przeciez dla wlasnych rodzicow, ktorzy oczekuja od nich wylacznie jednego - zwyciestwa. Owi 'rodzice', to (przynajmniej w przypadku tych pokazanych na filmie) przyglupia tluszcza, nizsze warstwy working class, rodziny, w ktorych nawet dziadkowie chodza w dresach, jedynymi pasjami ojcow sa zaklady sportowe, spedzanie calych dni w pubach i noszenie zlotych lancuchow, a troskliwe mamy za szczyt spelnienia uznaja bezkrytyczne spijanie slow madrosci z zaslinionych ust ich mezow. Dzikie, rozwrzeszczane, zadne krwi zwierzeta. Bo do tego sie to wszystko sprowadza. Ci sami ludzie, w innych warunkach, bryzgaliby slina i zdzierali gardla na walkach kogutow, psow, albo nielegalnych walkach bokserskich na gole piesci. To ludzie, ktorzy beda sie zachwycac boksem, probujac wszystkim wyjasnic (w niezwykle ubogich, zaslyszanych w telewizji i wyrwanych z kontekstu slowach), jaki to piekny i szlachetny sport, i byc moze nawet przed soba, w glebi duszy, nie byliby w stanie przyznac, ze podnieca ich jedynie mordobicie i krew. I wlasnie ci ludzie, w czasach i w swiecie, gdzie sporty kontaktowe zostaly ucywilizowane i ujete w kleszcze przepisow bezpieczenstwa, w spoleczenstwie, w ktorym walki psow na smierc i zycie sa zabronione, a branie udzialu w tych nielegalnych jest zwyczajnie zbyt ryzykowne, znalezli sobie nowy sposob na zaspokajanie swej zadzy przemocy – wlasne dzieci. Niech sie leja. Niech trenuja calymi dniami. Niech sie okladaja, kopia i nienawidza. Chlopcy, dziewczynki, od pieciu do dwynastu lat. Niech rywalizuja o mistrzowskie pasy. Wszak rodzice caly czas im powtarzaja, ze to wlasnie tego pragna nanajbardziej na swiecie. A rodzice przeciez wiedza lepiej. Rodzice nie maja sobie nic do zarzucenia. Rodzice zapytani przed kamera odpowiadaja: Przeciez gdyby nie chcial/a, to by mi powiedzial/a.

A ja tez wiem lepiej. I ja bym do nich strzelal.


czwartek, kwietnia 10, 2008

last train to lhasa

Walka o wolny Tybet coraz bardziej przypomina mi walke o prawa zwierzat, walke z globalizmem, czy walke Greenpeace'u ze wszystkim, co miesozerne. Na dobra sprawe, to pewnie wszystko ci sami ludzie. Trudno powiedziec z cala pewnoscia, ale nie da sie ukryc, ze oni wszyscy wygladaja i zachowuja sie tak samo. Zreszta, kto by im sie tam przygladal...
Ale moze wlasnie nalezaloby?

Zaczalem sie ostatnio zastanawiac, kto tych wszystkich frustratow sponsoruje? A to na fali przepychanek z olimpijska zapalniczka. Z niemalym rozbawieniem patrzylem na przebieg londynskiego przebiegu. Oczywiscie, moznaby mi, z powodu owego rozbawienia, zarzucic niewrazliwosc na cierpienie uciesnionego narodu, ba! ten i ow moglby sie nawet posunac do ponurych okreslen takich jak cynik, czy nawet dran. Ale to przeciez nie moja wina! Wszak nie mowimy tu o dalajlamie, ktory z zelazna konsekwencja i niewatpliwym urokiem zwraca uwage swiata na krzywdy swego narodu od dziesiecioleci. Jak jednak traktowac ulicznych przebierancow, ideologiczne sierotki, niedozywionych frustratow, ktorzy tylko zlosliwym zrzadzeniem losu nie zalapali sie na rewolte 68-go? No, kazdemu wedlug gustu, ja traktuje z poblazliwym usmiechem i uprzejmie potakujac (pan doktor kazali potakiwac...). I wlasnie tak usmiechajac sie dobrotliwie i potakujac nagle poczulem, jak ktos zdradziecko podchodzi mnie od tylu i napastuje na czesc ma, do tej pory, heteroseksualna. No bo jesli ktos to wlasnie w taki oto sobie sprytny sposob zaplanowal?

Jedno z tych zbyt czesto cytowanych przyslow (podobno, o ironio, chinskie) mowi, ze jesli nie mozesz wroga pokonac, zaprzyjaznij sie z nim. Zaskakujace, jak taki naiwny narod zdolal kogokolwiek podbic i okupowac... Osobiscie blizszy jest mi moral zawarty w Chlopakach Anansi'ego Neila Gaimana - jesli nie mozesz wroga pokonac sila, wysmiej go. Bo sami powiedzcie, kto przy zdrowych zmyslach zechce potraktowac powaznie bande skandujacych wegetarian, wykrzykujacych bezrozumnie wszystkie modne w danym sezonie rewolucyjne hasla, w dodatku uganiajacych sie za Bogu ducha winnymi maratonczykami z pochodnia? I tak sie zastanawiam... Gdybym to ja byl supermocarstwem, ktore tu i owdzie rozmija sie z idealami ogolnie skandowanej demokracji, zapewne tez bylbym wyczulony na to, aby przy roznych, miedzynarodowych okazjach, kiedy w gre moga wchodzic na przyklad grube pieniadze, nikt mi dla glupiego kawalu nie zaczal wymawiac tego i owego. Mozliwe sa dwa rozwiazania. Mozna, przyjmujac szkole generalissimusowska, probowac wymordowac wszystkich, ktorzy maja odmienne zdanie. I tu Chiny, mimo poczatkowych sukcesow i nieustawania w wysilkach po dzis dzien, skazane sa na porazke, bo przy przybierajacej na sile okcydentalizacji kulturowej, ekonomicznej i spolecznej, a przede wszystkim wobec ponad miliarda mieszkancow, z ktorych coraz wiekszy procent swiadom jest istnienia inaczej zorganizowanego swiata poza granicami wlasnego okregu, ba! nawet kraju, zawsze znajdzie sie ktos, kto sie przecisnie przez oczka nawet najdrobniejszej sieci. A i siec juz nie tak gesta, jak za starych, dobrych czasow przewodniczacego Mao. I jest szkola druga, ta bardziej niebezpieczna, ktora nie ucieka sie do rozwiazan silowych, a jedynie wykorzystuje techniki, na ktore wszyscy jestesmy podatni. I mysle wlasnie, ze gdybym to ja byl tym mocarstwem in question, to raczej zainwestowalbym jakas niewielka sumke w garstke zdolnych prowokatorow, ktorzy ruszyliby w swiat siac ferment wsrod studentow i pobdurzac ich, zachecac, a nawet moze czasem odrobine sponsorowac (materialy propagandowe na drzewach nie rosna...), niech sie dzieciaki wyzyja, niech dadza upust mlodzienczemu, buntowniczemu zapalowi, niech sie przykuwaja lancuchami, rozwieszaja transparenty, niech sie uganiaja za maratonczykami. I tylko pilnowalbym tego, zeby studenci robili przy tym z siebie jak najwiekszych idiotow, zeby bylo widac na kazdym kroku, iz im glosniej krzycza, tym mniej rozumieja, zeby zrobili wszystko, co tylko w ich entuzjastycznej, rozhisteryzowanej mocy, zeby nikt ich nie bral na powaznie.
A tymczasem prawdziwa, powazna i merytoryczna opozycja, niech gryzie pazury z bezsilnosci. W koncu, kto ich bedzie sluchal, kiedy w wiadomosciach lepiej wyglada becwal z gasnica atakujacy plomien olimpijski?