środa, października 10, 2007

malovaný džbanku...

Przecudny dokument nam wczoraj telewizja pokazala. Dosc zaskakujacy, bo tutejsza telewizja rzadko przypomina sobie o istnieniu innych panstw i nacji, a tymczasem przedstawiony film byl stuprocentowo czeski. Aczkolwiek swoje na polce musial odlezec, bo pokazane wydarzenia poprzedzaly przystapienie Republiki Czeskiej do UE. Film, jak niektorzy by pewnie powiedzieli, demaskatorski, niepokojacy i nieco kasandryczny, co bylo rowniez i moim pierwszym wrazeniem. Co wiecej, juz samo to wystarczyloby pewnie na maly, nudnawy i nieodkrywczy wpis, jednak finalnie doszedlem do wnioskow, ktore wykroczyly nieco poza oczywiste i przewidywalne. A w kazdym razie sam sie tak ludze.

Historia zasadnicza wygladala tak:
Dwoch absolwentow szkoly filmowej postanowilo nakrecic dokument o sile reklamy. Swietnie. Nic latwiejszego, wystarczy przeciez przeprowadzic pare wywiadow wsrod specow kreatywnych. To prozne bydleta, chetnie by sie pochwalili swymi osiagnieciami... Ale czy to nie byloby zbyt proste? Byloby. Chlopaki postanowili wiec pojsc o maly kroczek dalej i przygotowali olbrzymia kampanie reklamowa nieistniejacego... hipermarketu. Byly billboardy, byly ulotki, byly wytapetowane tramwaje, byly spoty w telewizji i gazetki z ofertami. Bylo umiejetnie podsycane napiecie w oczekiwaniu na wielkie otwarcie. I tylko brakowalo rzeczywistego sklepu. W dniu otwarcia tysiace prazan rzucilo sie przez lake ku gigantycznemu bannerowi rozpietemu na rusztowaniu. W szczerym polu. Ha. Ha.

Osobiscie musze przyznac, ze wieksza czesc filmu, ta dotyczaca przygotowywania kampanii, byla co najwyzej instruktazowa i chetnie skrocilbym ja do gora pietnastu minut. Duzo bardziej fascynujacy byl sam dzien otwarcia oraz reakcje ludzi, ktorzy dali sie wpuscic w... no, powiedzmy, ze trawe po kolana. Oto w wyscigu po nieistniejace oferty pedzi dziki tlum gospodyn domowych, emerytow, a nawet wedkarz. Mniej zabawnie zaczelo sie robic, kiedy ludzie zorientowali sie, iz zostali zrobieni w totalnego matola. Czesc dowcip docenila. Niektorzy wrecz gratulowali pomyslu i z usmiechem, lub zaduma przyznawali sie przed kamerami do grzechu konsumpcjonizmu. Inni wykazywali mniej zrozumienia, czy tez poczucia humoru. Padaly i grozby.
Z jednej strony, trudno im sie dziwic. Tlukli sie gdzies na przedmiescia tylko po to, zeby wyjsc na idiote. Z drugiej, jak sie tak zastanowic, to przeciez nikomu nie stala sie krzywda, a powod do swietego oburzenia jest jednak, nie oszukujmy sie, dosc blahy.

Nietrudno sie domyslic, ze celem filmu mialo byc pokazanie zmian, jakie zaszly w naszej mentalnosci odkad stalismy sie spoleczenstwami konsumpcyjnymi. Weekendowe zakupy w hipermarkecie zamiast rodzinnego spaceru za miastem, centra handlowe zamiast osrodkow kultury, skrajne emocje i reakcje wywolane niczym wiecej, jak przecena zupelnie nam niepotrzebnego produktu. I, oczywiscie, przyklad czeski odnosi sie w takim samym stopniu do nas wszystkich, aczkolwiek nie wyobrazam sobie, zeby ktokolwiek zdobyl sie na podona mistyfikacje w Polsce. Nie skonczyloby sie na pogrozkach, o nie. Wszak Polak - katolik juz dawno przeniosl swa religijna czesc z kosciola na hipermarket i traktuje dzis ten drugi z rownie smiertelna powaga.

A wiec, zdaja sie sugerowac tworcy filmu, stalismy sie slepym bydlem, sterowanym mechanizmami reklamowymi, niczym samochodzik na radio. Bezmyslna tluszcza, rzucona na zer korporacjom. Spoleczenstwem, w ktorym uzaleznienie od przestrzeni handlowej niszczy nie tylko strukture spoleczna, ale i zwiazki rodzinne.
I to jest, w pewnym sensie, szczera prawda. Smutne to i niewesole, jak sie wydaje, do tego glownym oskarzonym jakos i kontrargumentow brak. Szary obywatel niewiele bedzie mial tu do powiedzenia. Pewnie zwiesi tylko glowe i zacznie siakac nosem.
Zaraz, zaraz, bez pospiechu. Bo jak sie troche blizej przyjrzec, moze sie jeszcze okazac, ze i oskarzycielski paluch ma troche brudu za paznokciem.

Co uswiadamia nam przyklad owych slynnych tabliczek babilonskich z utyskiwaniami na zachowanie i obyczaje mlodziezy, a nad czym na co dzien nie zastanawiamy sie w ogole, jest fakt, ze wszelkie zmiany, jakie zachodza w otaczajacym nas swiecie jestesmy w stanie odnotowywac najdalej w obrebie jednego pokolenia. Przypuscmy, ze pan Krzysztof ma czterdziesci lat. Pan Krzysztof jest zbulwersowany zachowaniem dzisiejszej mlodziezy za kazdym razem kiedy widzi grupe wyrostkow stojaca na klatce schodowej i palaca papierosy. Oczywiscie, kiedy pan Krzysztof mial lat pietnascie, w jego klasie tez byli 'chlopacy', ktorzy stali na klatce i palili, ale dla Krzycha byli wtedy rowiesnikami, a jeden, czy dwoch nawet kumplami. Pan Krzysztof pamieta tez, ze nalezal aktywnie do harcerstwa oraz byl modelarzem. Dzis zalamuje rece nad glupawymi, zachodnimi technikami socjotechnicznymi, jakim poddawany jest w pracy, a dzieciaki spedzajace godziny przed komputerem zamiast zajac sie czyms pozytecznym (jak na przyklad modelarstwo) doprowadzaja go do szewskiej pasji. Pan Krzysztof brzydzi sie hip hopem, ale za to uwielbia Czerwone Gitary. Pan Krzysztof uwaza, ze kiedys wszystko bylo inaczej - wrog jeden, a caly narod w opozycji. Pan Krzysztof uwaza tez, ze dzis ludzie sa zniewoleni jeszcze bardziej, przez ogolnoswiatowe korporacje i globalizacje, i ze jesli tylko ludzie przejrzeliby na oczy, z pewnoscia zrzuciliby jarzmo w trymiga.
Pan Krzysztof, naturalnie, jest skonczonym idiota.
Komunizm, czy kapitalizm, ludzie zachowywali sie, zachowuja i beda zachowywac zawsze tak samo. Przewazajaca wiekszosc spoleczenstwa, kazdego spoleczenstwa, najzwyczajniej nie zawraca sobie dupy. Czymkolwiek. Dla czlowieka, jak dla kazdego organizmu zywego istotne sa tylko dwa aspekty egzystencji - przetrwanie i rozmnazanie. Nawet jesli to drugie zostalo w nowoczesnych spoleczenstwach nieco przewartosciowane, to i tak w dalszym ciagu nasze zycie w najwiekszym stopniu jest sterowane przez dwie potrzeby - jesc i ryckac. Klopotanie sie kwestiami abstrakcyjnymi przychodzi w dalszej kolejnosci, a i to tylko ewentualnie. W gruncie rzeczy, caly ten wywod sprowadza sie do tego, iz jesli masy rzucaja sie jak glupie na supermarkety, to robia to dlatego, ze wlasnie supermarketu im do szczescia potrzeba. Dla pana Krzysztofa jest to, oczywiscie, wyrazem kompletnego upodlenia i bezmyslnosci. Pan Krzysztof uwaza, ze ludzie powinni aspirowac do wyzszych celow i przedkladac kulture nad rozrywke i konsumpcje. Pan Krzysztof uwaza, ze pani Zosia z drugiego bylaby szczesliwsza, gdyby chadzala do opery. A jesli nie chadza, to tylko dlatego, ze jej nikt jeszcze za reke nie wzial, nie zaprowadzil i nie wyjasnil, dlaczego ma opere kochac.
A tymczasem pani Zosia opery nie pokocha i nie zrozumie, co wiecej, ma opere rowno w dupie. Pani Zosia, natomiast, doskonale rozumie promocje, oferty i proszki z wybielaczem. Oczywiscie, pani Zosia dwadziescia lat temu nie miala o tym wszystkim pojecia, ale trudno sie dziwic. Dwadziescia lat temu nie bylo promocji i proszkow z wybielaczem. Gdyby hipermarket Czeski sen otwieral sie w latach siedemdziesiatych ludzie rzuciliby sie tak samo. Bez zadnej roznicy.

Material przedstawiony w filmie pokazuje, ze ludzie w swej masie podatni sa na sugestie (w tym wypadku reklame), ze sa owladnieci rzadza posiadania i, ze kiedy w tlumie, zachowuja sie jak tlum.
Jakze odkrywcze.
Smutna konkluzja byla rowniez i taka, ze jestesmy zwyczajnie glupi.
Co jest glupiego w zaspokajaniu wlasnych potrzeb - nie wyjasniono.
Nikt z nas nie jest wolny od prob uszczesliwiania innych na sile. Nikt z nas nie jest wolny od checi okazania innym swojej wyzszosci. Nikt z nas nie jest wolny od oceniania innych subiektywnie i niesprawiedliwie. Zaprawde, powiadam wam, ludzkie to i pospolite. Autorzy Czeskiego snu chcieli dobrze. Jak pan Krzysztof.

Brak komentarzy: